Przywołany Oskar Hansen wraz ze swoją koncepcją formy otwartej jest świetnym przykładem na przekazanie pola manewru odbiorcy. Odbiorcy, który też chce mieć dostęp do sztuki. I nie tylko w muzeach, otoczonych solidnymi ścianami, wysokimi schodami, w pakiecie z parą subtelnie kroczących strażników. Ale sztuki, która wychodzi na zewnątrz, która nie jest "zakonserwowana" w magazynach i często nawet przez to zapomniana. Sebastian Cichocki wyszedł z pomysłem konceptualnych nieruchomości, do kontaktu ze sztuką w końcu, poza muzeum, podpisu pod obrazem, potrzebujemy przede wszystkim własnej głowy. Trafnie określił muzeum jako "konną dorożkę", która nadal ma problem z wyzwoleniem sztuki.
Szalenie pozytywną rzeczą była u Hansena inicjatywa kolektywnego, wspólnotowego działania, nie stawiania granic.
W tym momencie przyszedł mi do głowy pomysł, który zaproponował na ostatnich warsztatach Łukasz Surowiec. Pomysł, dzięki któremu widz mógłby dostać się do dzieła. Polegał on na stworzeniu biblioteki obrazów, swojego rodzaju wypożyczalni, gdzie każdy z nas mógłby dany obraz wypożyczyć na określony czas i spędzić z nim jakiś okres, aby lepiej się z nim zaznajomić i przetrawić. Na co nie zawsze jest czas i ochota w instytucjach publicznych.
Powróciła także kwestia kultu artysty i całej otoczki z tym związanej. Aby dane wydarzenie (przygotowanie do wystawy, wernisaż, publikacja) przebić na stronę codzienności. Aby zwrócić uwagę, że być może ważne jest także to, co pomiędzy. Niepozorne wydarzenia, wydawałoby się monotonne, samo "nic nie dzianie się" też w końcu odgrywają tu kluczową rolę. Nie zawsze muszą być obudowane tekstami, formułami, podpisami i wskazówkami jak je czytać.
Nie chodzi o żadne rewolucje, ale może o złapanie większego dystanstu, o wypuszczenie powietrza z nadmuchanego budynku, i zwyczajne patrzenie na niektóre sprawy z przymrużeniem oka.
/Marta Krzyszowska/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz